poniedziałek, 18 lutego 2013

POSZPITALNIE

No i niestety nie uchroniliśmy się przed najgorszym złem. W nocy ze środy na czw wcale nie spałam, Oluś bardzo źle oddychał, dodatkowe inhalacje nie pomagały. Rano tel do lekarki i nakaz jazdy do szpitala. Oczywiście jeszcze sie broniłam, prosiłam żeby przyjechała ok 11. Niestety mżz pojechał zawieźć małą do dziadka a ja zostałam sama się szykować. Olo obudził się kichnął, zakasłał i nie wiedział jak ma oddychać . Ja zgłupiałam , tel do sąsiadki. Nie wiedziałam czy dzwonić po pogotowie co robić.  W sytuacjach podbramkowych tracę głowę.....W końcu trafiliśmy na Sporna, kolejeczka niezła, wiec idę i mówię że dziecko ma duszność, ciężko oddycha, bo jak patrze na 6 osób podpierających stół i dłubiących w nosie to mnie trafia jasna.....Okazuje się że jest nieźle, ale po badaniu p. dr krew do badania, prześwietlenie no i inhalacje, być może wyjdziemy.... Czekamy 3 godziny na wyniki i przyjście lekarza który zginął, a reszta pracowników ma  tłusty czwartek.... no coments. W końcu decyzja, zostajemy jednak, idziemy na oddział, jakiś koszmar, siedzę i rycze. W pokoju 30 stopni, ugotowani....Jakaś dyżurna lekarka stwierdza, że zrobią badanie na obecność wirusa i ....okazuje się ze Olek ma wirusa RSV, który często każdy z nas przechodzi a dzieci zdecydowanie gorzej, czyli znów niepotrzebny był antybiotyk. Wkurzam się na ta naszą lekarkę. Leczenie to bardzo dużo inhalacji, kroplówki by rozrzedzić wydzielinę i odsysanie gluta. Spędziliśmy 8 dni, jeden koszmar , nie życze najgorszemu wrogowi, nieprzespanych nocy, dziecka całego w potówkach leżącego w samym body z krótkim rękawem i drżenia o to by nie złapać czegoś gorszego w stylu jelitówa itp. Nie odespałam jeszcze...W tym wszystkim Olo zniósł to dzielnie i zaczął spać sam w łóżeczku. UFFFF To tyle

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz